Niech bierze, kogo to obchodzi, kiedy zimno i człowiek ma ochotę właśnie na grzańca. Poza wszystkim, to wspaniała odtrutka na snobizm i memento, że wino, oprócz wysokiego C, jest też po prostu napojem, który ma cieszyć. Nie zawsze chodzi przecież o degustację i głębię doznań - czasem trzeba smacznej prostoty, która się nie nadyma, nie ma do niczego pretensji, po prostu jest i dobrze, że jest.
Jeśli jednak wnikliwie się sprawie przyjrzeć, okazuje się, że nasz grzaniec, nie jest znowu takim pustakiem, a jego historia i związane z nim tradycje to temat na całkiem poważną rozprawę historyczną. Grzaniec może inspirować! Prawdziwy przebój na rzymskich stołach, zwłaszcza w czasie świąt słońca niezwyciężonego. Wino z miodem, korzennymi przyprawami, ziołami, trawa cytrynową, olejkiem różanym uchodziło za przysmak. Jak poważnie podchodzono do grzańca ilustruje przepis Apicjusza, starożytnego masterchefa, który w swojej książce De re coquinaria pisze tak:
“Do odpowiednio dużego naczynia należy wlać dwie sestercje (ok. 1 litra) wina, podgrzewać je na małym ogniu i dodawać stopniowo 15 funtów (ok. 5 kilogramów) miodu, dobrze mieszając. Gdy na powierzchni mikstury zacznie tworzyć się piana, należy zestaw naczynie z ognia i poczekać aż jego zawartość wystygnie. W ten sposób należy podgrzać i ochłodzić miksturę drugi i trzeci raz, po czym pozostawić na cały dzień do odstania. Następnie dodać 4 uncje (ok. 110 gramów) pieprzu, 3 skrypule (ok. 3,5 grama) zmielonego mastyksu (wysuszona żywica pistacji kleistej Pistacia lentiscus), po jednej drachmie (ok 3,5 grama) liścia laurowego i szafranu i pięć owoców daktyli z których pestki należy wcześniej przypiec, a miąższ namoczyć w winie i rozetrzeć w palcach, całość delikatnie wymieszać. Dodać 18 sestercji (ok. 9 litrów) łagodnego wina i podgrzać. Mętny płyn łatwiej się sklaruje, jeśli dodamy do niego węgiel drzewny.” (podaję za Wojciechem Bosakiem)
A zatem, proszę Państwa, nie jakiś tam grzańczyk robiony na szybko, ale poważna mikstura, która potrzebuje czasu i atencji. Jest w tym niezwykłe podobieństwo do naszego bigosu - rzecz wydaje się banalna i prostacka, ale jeśli poświęcić uwagę i nie przyspieszać, może być rajem smakosza.
Bywało, że grzaniec traktowano jako lek - od średniowiecza nazywano go nawet hypokras, na cześć Hipokratesa, ojca medycyny. Szlachetne zastosowanie medyczne nigdy nie przeszkadzało jednak zażywać grzanego wina dla czystej przyjemności. W tamtym czasie, ze względu na bardzo drogie składniki, była to zresztą przyjemność dla elit. Im łatwiej i taniej było go przyrządzić, tym bardziej stawał się powszechny, stąd ile krajów tyle przepisów. Mamy więc niemiecki gluhwein, skandynawski glogg, i całą, chyba najbardziej na świecie rozwiniętą, brytyjską kulturę picia grzańca.
Jeśli więc przychodzą zimniejsze dni, spokojnie chwytajmy z butelkę czerwonego wina, za miód, przyprawy, owoce i rozgośćmy się w ciepłej, przyjaznej człowiekowi, kulturze europejskiej. Grzaniec zapuścił w niej naprawdę długie korzenie.